Godziny otwarcia:
pn- pt. 08.00 - 14.00
Jan.Dziedziczak@sejm.pl
Po raz pierwszy od dwóch lat rząd nie poszedł na totalne starcie, ale chowając dumę w rękaw, zatrzymał spiralę narastania społecznych emocji - pisze w DZIENNIKU Michał Karnowski.
"Głodówka to nie jest niezjedzenie kolacji. Na razie nie zjadły kolacji. To nikomu jeszcze nie zaszkodziło.", "nie można rozmawiać z przestępcami” czy „te panie za wszelką cenę to chcą jakoś zakończyć jako ofiary, a nie są ofiarami, tylko osobami, które nie dotrzymały słowa" - te wypowiedzi długo będą mu pamiętane.
A wczoraj były zapewne wielokrotnie odsłuchiwane przez rządowych doradców i któryś musiał się zdobyć na odwagę i powiedzieć: przesadziliśmy. I od razu przegraliśmy. Albo przetniemy ten pat, albo konflikt całkowicie wymknie się spod kontroli. Więc rzecznik rządu Jan Dziedziczak wypowiedział te kilka słów zaproszenia na rozmowy przy mocnej kawie. Chyba nie bolało.
I choć źle świadczy o polityku, gdy traci samokontrolę, to byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie potrafił się wycofać. Wczoraj Jarosław Kaczyński pokazał, że ma tę cechę. Potrafi schować ambicję. To dobrze.
Ten protest, choć bezsprzecznie wspierany z całych sił przez opozycję, nabrał już takiej samodzielnej dynamiki, że groził eksplozją. Coraz mocniejsze wypowiedzi obu stron, coraz większe uzależnienie pielęgniarek od mediów. Świadomość show, które domaga się coraz większego napięcia. Nikt nie wie co by się stało, gdyby do stolicy zjechało jeszcze więcej górników i gdyby kilku z nich rzuciło kamieniami.
To naprawdę zmierzało ku katastrofie. Bo nie tylko szef rządu, ale i związkowcy zatracili racjonalność działania. Dlaczego kilka dni temu pielęgniarki odrzuciły ofertę premiera, by wspólnie wyjść z kancelarii premiera i zacząć negocjacje?
To przecież pozwoliłoby obu stronom zachować twarz. Nie przyniosłoby mniej niż wczorajsze przełamanie kryzysu. Protestujące nie potrafiły odpowiedzieć. A przecież gdy prowadzi się koleżanki na protest, trzeba znać odpowiedź na tak proste pytanie.
Słowa szefowej związku pielęgniarek i położnych Doroty Gargias wychodzącej z kancelarii premiera, dziękującej na jednym oddechu rodzinom i prasie, wzruszały. Ale nie anulowały tych podstawowych pytań. Czasem rodziły i nowe, bo jak rozumieć rzucone na gorąco słowa podziękowania "sponsorom z socjaldemokracji?". Czy to przyznanie, że za protestem stali - sponsorując - politycy? To poważny wątek do wyjaśnienia na przyszłość.
Ale wczoraj stało się coś jeszcze. Ten rząd się cofnął. Po raz pierwszy od dwóch lat nie poszedł na totalne starcie, ale chowając dumę w rękaw, zatrzymał spiralę społecznych emocji. Zamknął oczy na kontekst partyjny i po prostu poszukał rozwiązania najbardziej racjonalnego, co ciekawe - w sytuacji skrajnie emocjonalnej. Choć medialnie wcale tej wojny nie przegrywał do zera. To ważny polityczny przełom - tu i teraz.
Ale może to będzie jakaś wskazówka dla wszystkich uczestników politycznej gry. Bo okazało się, że są momenty, gdy te wszystkie teorie o zatrzymywaniu fali żądań płacowych przez dawanie natychmiastowego odporu każdemu strajkowi, że te zasady budowania wizerunku twardego kanclerza - że to wszystko warto wyrzucić.
Od czasu do czasu rozejrzeć się i sprawdzić, czy w pogoni za wielką wizją solidarnego państwa nie zagubiono małej solidarności z pielęgniarkami. W wielkich reformach, zwykłej uczciwości. Myślę, że z wielu pretensji wobec Jarosława Kaczyńskiego ta jest najbardziej celna.
W czasie protestu pielęgniarek to zatracenie było widoczne jak nigdy wcześniej. I było ono główną siłą napędzającą budowę miasteczka namiotowego. Bo niezależnie od tego, jakby starali się politycy, bez realnych społecznych emocji, manifestacja pociągnęłaby tak długo, jak wytrwał pod Sejmem Mieczysław Wachowski w czasie afery taśm Beger. A więc kilka godzin.
Tym razem Kaczyński się cofnął. Teraz musi wyciągnąć wnioski, dlaczego znalazł się pod ścianą.
Administrator strony: Błażej Wojtyła